02.06.2014
To co miało miejsce w Barcelonie przez ostatni tydzień jeszcze się nie skończyło. W okolicznościach dnia dzisiejszego nie byłoby cliche powiedzieć, że ognie, które zapłonęły od 26 do 31 maja, a liczyć je można w setkach – a niektóre z nich były tak wielkie jak szerokie są aleje stworzone po to by udaremnić naszą rewoltę – płoną teraz w naszych sercach. Dziesiątki tysięcy ludzi zyskały transformujące doświadczenia. Kiedy teraz widzą policjanta, skrzyżowanie, budowę, śmietnik, bank, kamerę CCTV, dziennikarza, nowe znaczenia i nowe możliwości rozpościerają się przed ich oczyma.
Mimo, że nie jest skończona, walka wkracza w nową fazę. Jeżeli w przeciągu kilku kolejnych dni znowu się zacznie, a ulice zostaną wydarte służbom porządkowym, kolumny dymu wystrzelą raz jeszcze w niebo, będzie to inicjatywą innych ludzi i z innych powodów.
Kolejne tygodnie i miesiące pokażą czy będziemy potrafili skorzystać z odnowionej siły w innym rodzaju walki, walki opartej na wytrwałości, solidarności z represjonowanymi, podziemnej ekspansji, dopełnianiu nowych związków z prawdziwym znaczeniem, które na podtrzymuje, oraz radykalną transformację przestrzeni – oraz przestrzeń gdzie możemy oddychać – tę, którą wygraliśmy, mimo i przeciwko wszelkim pokuszeniom i szantażom kapitalizmu.
Ulice są w tej chwili spokojne, ale siły alienacji nie wygrały.
Ulice, banki i witryny sklepowe, nie tylko w Sants, ale w całym mieście noszą ciągle znaki niedawnej wojny. Często słychać rozmowy o płonących barykadach, policyjnych helikopterach, eksmisjach i walkach ulicznych. Częściej niż nie, to co jest określane jako „przemoc” przynosi radość i podniecenie w głosach, kiedy mówią o służbach porządkowych – ze złością i niezadowoleniem. Szef policji zrezygnował ze stanowiska. Mossos zostali skrytykowani tak za brutalność jak i niemoc w przywróceniu porządku. Burmistrz został zhańbiony a rządząca partia straciła kredyt zaufania. Can Vies zostało ponownie zasquatowane i zaczęła się odbudowa połowy budynku, która znalazła się w gruzach. Ponad 60 aresztowanych osób cieszyło się ze społecznego poparcia i prawie wszyscy zostali wypuszczeni na wolność.
W piątek, po surrealistycznych starciach z czwartkowej nocy w Sants, manifestacja garnków i patelni była w większości spokojna. W innych dzielnicach odbyły się akcje propagandowe i akcje sabotażu w stacjach metra (firma transportowa jest właścicielem Can Vies) Odbyły się też protesty pod komisariatami gdzie przetrzymywano aresztowanych.
Większość ludzi czekało wtedy na zgromadzenie zwołane na sobotę. W sobotę rano, tysiące ludzi odbiło teren Can Vies w odpowiedzi na apel o odbudowę centrum społecznego. Uformowano łańcuch ludzki liczący kilkaset metrów, usunięto cały gruz składając go przed bramę wejściową do urzędu dzielnicy Sants, odzdzielając cegły, które można użyć ponownie w odbudowie. Spokojne akcje odbyły się też w innych dzielnicach. W dzielnicy Clot, anarchiści okupowali plac pod banerem „Przeciw ich miastu, nasze własne” i prowadzili rozmowy na temat walki o przestrzeń publiczną, o transformacji dzielnicy w ostatnich dniach i doświadczeniach w walce z gentryfikacją oraz okupacji pustych przestrzeni w celu tworzenia parków i ogrodów w Barcelonie i Atenach.
W sobotę wieczorem odbył się główny przemarsz. Ludzie zgromadzili się w różnych dzielnicach i przemaszerowani w kolumnach w kierunku Placa Universitat, gdzie zebrało się od 30 do 50 tysięcy ludzi w różnym przekroju wiekowym. Trudno było przewidzieć jak potoczą się sprawy. Większy tłum (z proporcjonalnie większą ilością ludzi będących tam dla jednej konkretnej sprawy) oraz wyczerpanie bardziej radykalnej części sprawiało, że walki uliczne były mało prawdopodobne. Najważniejsze jednak, że policja upokorzona i zmuszona do zaadoptowania nowej strategii, była praktycznie niewidoczna przez cały przemarsz, z wyjątkiem początku, gdzie tłum przeszedł obok sił prewencji przy Ronda Sant Antoni. Nie podążyli oni za demonstracją ani nie próbowali jej blokować jak w poprzednich dniach; najwyraźniej mieli rozkazy by stworzyć medialny wizerunek pokoju społecznego.
Od środy, politycy nagle zmienili śpiewaną przez nich pieśń i wykazali chęć negocjacji, a począwszy od czwartku media zaczęły nadawać(fałszywie), iż przemoc prawie całkiem wygasła lub była dziełem kilku szukających problemów. Organizacje kompletnie dyskredytowane jak FAVB(federacja ugrupowań sąsiedzkich) czy skrajnie lewicowa Katalońska partia niepodległościowa CUP, powzięły kluczową rolę w negocjacjach, nawet kiedy kolektyw z Can Vies odmówił w nich udziału.
Kiedy protest maszerował przez centrum, coraz więcej ludzi założyło maski. Zaczęły się sypać szyby w bankach, spotykanych z wiwatami tłumu, użyto potężnych petard. Dziś jednak prawie nikt nie krytykował ani nie blokował reporterów czy przypadkowych przechodniów robiących zdjęcia tłumu. Wielki okrzyk został wzniesiony gdy pochód dotarł pod La Carboneria, jedno z ukochanych centrów społecznych eksmitowane kilka miesięcy wcześniej (to ważne uwagi, że strata Carbo naznaczyła się po raz pierwszy od lat w Barcelonie walkami ulicznymi. Nawet jeśli brało w nich udział tylko kilkuset osób, możliwość czynnego oporu pozostała w ludzkiej wyobraźni, w samą porę dla Can Vies). Przeciwnie jednak do nadziei ludzi a nawet założeń, nikt nie zasquatował ponownie Carbo. Przez pół godziny jednak rozprzestrzeniała się pogłoska: eksmitują jedno centrum społeczne, odbijamy je, odbudowujemy a potem squatujemy to poprzednio przez nich eksmitowane! ¡Toma ya!
Smutną prawdą jest to, że do soboty anarchiści i inni byli wyczerpani. Po pięciu dniach długich przemarszy, długich starć, ataków, szybkich ucieczek, pobić, aresztowań, manifestacii solidarnościowych i logistyki, gazu, gumowych kul i po prostu nadmiaru adrenaliny, nie wspominając o częstym porzucaniu obciążającej kryminalnie odzieży, obuwia i narzędzi – wielkiego ciężaru dla ludzi z małym budżetem – ludzie dotarli na protest bez materiałów, planów i bez energii. Było widać być może dwa młotki w 40-to tysięcznym tłumie, i mimo tego że zostały dobrze użyte, to nie wystarczyło.
W końcu na Las Ramblas, policja pokazała karty. Wiedzieli, że w planach jest pójście do Ajuntament, – Ratusza znajdującego się w samym centrum – zablokowali ulicę i rozkazali by przemarsz udał się w kierunku portu. W wyniku frustracji kilka osób podpaliło śmietniki i samochód, ale większość protestujących rozeszła się a zamaskowani zniknęli. Później, grupa protestujących przedarła się przez policję i dotarła do ratusza, ale nie wystarczyło energii by rozpocząć większą walkę z policją broniącą budynku. Z drugiej strony, na dzielnicach w całym mieście zaatakowane zostały typowe cele.
Około północy, grupa około 200 osób została otoczona przez siły prewencji wraz z tajniakami na jednej z główniejszych ulic. Mimo, że wielu ludzi zebrało się by ich wesprzeć, po trzech godzinach utarczek policja wymusiła swoje rozkazy, zidentyfikowała i sfotografowała wszystkich złapanych, każąc im maskować się przy pomocy ubrań, które mieli ze sobą robiąc zdjęcia przez i po.
Jest więcej nawoływań do zgromadzeń dzisiaj i przez kolejne dni, ale w tej chwili panuje spokój. Nawet jeśli sytuacja znowu się zaogni, potem znowu będziemy musieli dokonać wyboru: albo zostaniemy zdemoralizowani i pozbawieni iluzji gdy to transcendentne piękno, którego byliśmy częścią zaniknie i zostaje rozbite o monotonię normalnośći, albo nauczymy się jak użyć tę nowo zdobytą siłę do innych celów niż reprodukowanie zamieszek.
Rok po strajku generalnym z 2012 i bezprecedensowych starciach mu towarzyszącym, anarchistyczną przestrzeń w Barcelonie charakteryzowała depresja, rozbicie, wycieńczenie i i brak mobilności. Byliśmy o wiele silniejsi niż trzy lata temu – było nas więcej, bardziej doświadczonych, bardziej widocznych, bardziej połączonych i lepiej ustawionych – jednak gwiazda pod którą podpięliśmy nasz wagon nagle zgasła i oglądaliśmy jak wydarzenia nas przerastają mimo naszej nowo zdobytej siły.
Mimo to różne grupy anarchistyczne wytrwały. Niektóre zajęły się tworzeniem nowej infrastruktury, takiej jak drukarnie czy centra społeczne, inne zajęły się kampaniami, jak np. kampania przeciwko wzrostowi cen biletów, niektórzy skupili się na prezerwacji i rozszerzaniu kontroli nad przestrzenią publiczną na poziomie osiedli, które udało się wygrać w niedawnych potyczkach. Niektóre z grup zajęły się porządnie osobistymi relacjami, które dały bazę dla ich aktywności, relacje, z których niektóre pomnożyły się w czasie ognia i zgiełku, inne nie. Wybory jakich dokonano i energia poświęcona ich realizacji odbiła się na ich pozycjach na początku rewolty, chociaż powrót insurekcyjnej gorączki na ulicach dał szanse każdemu by zacząć od nowa.
Na pół roku przed eksmisją Can Vies, zmiany dzięki społecznej agitacji stały się widoczne. Począwszy od grudnia, każdego miesiąca w Barcelonie dochodziło do starć; w wyrazie solidarności z Monicą i Carinoso – aresztowanych i oskarżonych o terroryzm; w wyrazie solidarności z walkami w Gamonal (Burgos); podczas strajku studentó; po eksmisji La Carboniera; podczas 1go maja. Wszystkie z powyższych były relatywnie małe- niektóre lepiej zorganizowane- inne słabiej, razem jednak złożyły się na ciśnienie w powietrzu, przyciągnęły więcej ludzi na ulice, pokazały, że czynny opór jest możliwy i umożliwiły ludziom dopracowanie technik.
Po walkach Can Vies, wiele spraw stało się jasne.
Społeczni rebelianci w Barcelonie w końcu złamali psychologiczną blokadę, która zamykała walki uliczne w ramach prostego catharsis, wybuchu gniewu, który kończy się z pójściem spać, a po obudzeniu w dobrym samopoczuciu powrotu do codzienności. Teraz, nasza wściekłość może być kierowana, może trwać z inteligencją i determinacją z dnia na dzień.
Granicą nie jest konwencja czy normalność, ale siła lub słabość. Przede wszystkim nasza wytrwałość, nasza zdolność do przeciwdziałania pacyfikacji medialnej i naszym zdolnościom komunikacyjnym.
Społeczni rebelianci Barcelony także nauczyli się jak walczyć z policją o kontrolę nad ulicami. I mimo że policja wygrała zdecydowanie więcej razy, na poziomie taktycznym przegrali, zwycięstwo było nasze. Policja powtarzała ćwiczenia i mimo że byli w tym świetni, nie rozwinęli metodologii. Ludzie z drugiej strony owszem. Nauczyli się jak wybierać ulice, jak poruszać się, jak uzbrajać się i bronić. Większość biorących udział w starciach unikało aresztowań i bycia okrążonymi, wypracowało znaczącą możność niszczenia (banki, biura partii politycznych, własność miasta), przerwania spokoju społecznego i wytrwania przez długie godziny, mimo wysiłków policji by ich rozgonić. Jasnym też stało się, że gdzie było wystarczająco koktajli mołotowa i kamieni, tam dało się policję zmusić do odwrotu.
Owocne również były interakcje walczących w zamieszkach z nie-walczącymi. Wielu z nie-walczących symbolicznie wspierało walki – wiwatując i zachęcając, ale także wspierając materialnie i taktycznie, pomagając w ucieczce, podając petardy i ubrania, lub podając informacje na temat pozycji policji. Jest znacznie więcej poparcia dla ataków na policję i budynków łatwo kojarzonych z panującym porządkiem. Jednakże wielu ludzi ciągle absurdalnie trzyma się przedawnionego odrzucenia bycia zamaskowanym.
Być może najważniejszym jest, że starcia oraz powtarzane odpowiedzi władz po raz kolejny obnażyły centralną rolę mediów w pacyfikacji, oraz odwieczną rolę lewicowych pacyfikatorów. Jest właściwym, że walki rozpoczęły się od zniszczenia i podpalenia furgonetki należącej do mediów, ponieważ media udowodniły, że są jedynym efektywnym pacyfikatorem rewolt. Co do lewicy, problem jest zawsze nieco złożony. FAVB jest nieoczekiwanym aktorem w negocjacjach, ponieważ nie mają absolutnie nic wspólnego z Can Vies, są historycznymi wrogami Can Vies i wszystkich squatów, są tak zdyskredytowani i zinstytucjonalizowani, że nawet w tak szerokim ruchu jak 15M nie znalazło się dla nich miejsce. Jeszcze się okaże czy będą w stanie efektywnie pacyfikować w jedynie w oparciu o możliwości, które dostali przez negocjacje z władzą.
O wiele niebezpieczniejszy jest CUP, dziwny twór w Katalońskiej polityce. Spora liczba biorących udział w starciach to katalońska niepodległościowa młodzież, w większości zorganizowani w grupy lojalne dla CUP (Arran). Samo CUP twierdziło przez długi czas, że nie jest partią polityczną, tylko listą kandydatów składającą się z ruchów społecznych, choć teraz mają swoich delegatów w parlamencie a ich lider – Davida Fernandez – staje się poważaną postacią w mediach. Wraz z zamieszaniem wokół Can Vies skupia się na nich uwaga. W Can Vies są radykalni niepodległościowcy (jedynie połowa z nich to anarchiści), i to otworzyło drogę dla CUP by przedstawić się w roli negocjatora. Ironicznie, anarchiczna siła walk ulicznych zmusiła władze miasta do prób negocjacji aby odnowić pokój społeczny, co w konsekwencji dało CUP(będących jedną nogą w ruchu i samych starciach) bezprecedensową siłę vis a vis rządu, do którego mocno starają się dostać.
To jest sytuacja partykularna dla Katalonii, choć niektóre procesy są jasnym odwzorowywane w oparciu o długo istniejące mechanizmy. Ze zbliżającym się referendum niepodległościowym, będzie to problem, któremu towarzysze muszą poświęcić szczególną uwagę.
Jest 1 czerwca, i po raz pierwszy od tygodnia niebo jest jasno niebieskie, nie ma na nim chmur straszących deszczem, który odwiedzał nas i moczył do suchej nitki każdego dnia rewolty od poniedziałku do soboty. Mimo tego, że papier i kartony w śmietnikach były często wilgotne, deszczom nie udało się ugasić płomieni, które rozkwitały przez ostatni tydzień maja.
Majowe kwiaty, róże ognia, rośnijcie jasne, wibrując w naszej pamięci a w przyszłości zaczniemy marzyć. Can Vies żyje, a droga – niebezpieczna choć obiecująca – stoi przed nami otworem.
[Opublikowano na:http://anarchistnews.org/content/and-seventh-day-fires-subside-barcelona]