Zamieszki w Barcelonie po eksmisji Can Vies

Opublikowano 29 maj 2014

DZIEŃ PIERWSZY:

W poniedziałek, 26 maja, policja z Mossos d’Escuadra dokonała eksmisji 17 letniego zasquatowanego centrum społecznego Can Vies. Operacja rozpoczęła się o nietypowo późnej porze (południe), być może dlatego, że od rana padał ulewny deszcz. Can Vies miało otwartą datę eksmisji, choć spodziewano się, że będzie to właśnie ten dzień, ponieważ w niedziele odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego (które to przypadkowo odzwierciedliły ostry wzrost poparcia dla partii tak ze skrajnej prawicy jak i lewicy). Partia rządząca nigdy nie ryzykuje doprowadzenia do potencjalnego konfliktu w tygodniach przed wyborami, a zaraz po wyborach w media ciągle zajęte są wyborami.

Ludzie zamknięci byli w budynku, gdy na zewnątrz około tysiąca ludzi przyszło by ich wesprzeć, jednakże siły policyjne były znaczące i grupa wsparcia została oddzielona od squatu dystansem kilku ulic. Wspierający zajęli więc i zablokowali trzy główne drogi oraz ważne skrzyżowanie na Placa de Sants banerami i łańcuchami. W sumie eksmisja trwała 6 godzin po czym siły porządkowe od razu zabrały się za wyburzenie budynku.

Can Vies to symboliczne centrum społeczne w dzielnicy Sants, prowadziło długą kampanię przeciwko własnej eksmisji bazując na zmaganiach sądowych i zyskując rosnące wsparcie w dzielnicy, oraz współdziałając z pracownikami transportu w CGT (ponieważ budynek, będący własnością kolei był kiedyś oddany związkowi – pozwoliło to wygrać proces sądowy kilka lat wcześniej) Can Vies to ważne centrum społeczne tak w kręgach anarchistycznych jak i walczących o niepodległość Katalonii (tylko bardziej wolnościowej części). Kilka miesięcy temu władze Barcelony otworzyły negocjacje ze squatem, oferując zaniechanie eksmisji, jeśli squatersi zgodzą się na ograniczenie swoich aktywności (np. koncertów) i będą płacić symboliczny czynsz. Na szczęście centrum społeczne odmówiło legalizacji.

Podczas zgromadzenia anty-eksmisyjnego, około setka ludzi oddzieliła się i zakradła przez wązkie uliczki w Sants, blokując skrzyżowania przewracanymi śmietnikami i prowokując jednostki policji znajdujące się w pobliżu tylnego wejścia do squatu. Ludzie nie byli zamaskowani, ale to tylko początek.

Tego wieczoru, na pobliskim placu, o 20:00 miał odbyć się zwołany wcześniej protest. Ulewny deszcz spadł tuż przed umówioną godziną, ale mimo śródziemnomorskiego uczulenia na tę pogodę, przybyło ponad 1000 osób. Pół godziny potem, kiedy szykowano się do rozpoczęcia demonstracji, wyszło słońce, a wraz z nim ukazał się policyjny helikopter.

Około setki ludzi zdążyło się już zamaskować z pomocą parasoli oraz schronienia na placu. Powoli demo ruszało w kierunku Placa de Sants, a wraz z przybliżaniem się do Can Vies napięcie rosło. Jedyne widziane jednostki policji to Guardia Urbana blokująca pobliskie drogi – Carrer de Sants oraz Joan Buell – większy oddział prewencji widoczny był daleko z tyłu ochraniający dworzec kolejowy. Widoczna była również jedna(prawdopodobnie pierwsza z wielu) furgonetka prewencji na rogu obok Can Vies.

W tym momencie organizujący marsz podziękowali wszystkim za przybycie i przy użyciu megafonu ogłosili rozwiązanie demonstracji (w ten sposób tutaj kończy się ich prawna odpowiedzialność), dodali jeszcze, że Can Vies będzie trwać nadal. Był to czas napiętego oczekiwania, przebijanego dźwiękiem młotka walącego w geście solidarności w chodnikową reklamę zrobioną z jakiegoś niezniszczalnego plastyku. Wtedy to 50 zamaskowanych anarchistów rzuciło się w kierunku blokującego ulicę Joan Guell policjanta. On rzucił się do samochodu i oddalił z piskiem opon, a w jego kierunku poleciały butelki. Nie tracąc czasu anarchiści ruszyli w kierunku furgonetki należącej do progresywnych mediów wybijając w niej szyby. Pobliski bank czekał podobny los. Śmietniki zostały wyciągnięte i przewrócone by zabarykadować ulicę. Po chwili tak one jak i furgonetka mediów stanęły w płomieniach. Wszystko to zrobiono szybko, dokładnie i z determinacją, ludzie pozostali w bloku, może nie zbitym, ale za to razem, biorąc pod uwagę różne cele egzekwowane w tym samym czasie. Powróci-li-ły do marszu witan-i-e wiwatami.

Teraz anarchiści poprowadzili marsz w górę Carrer de Sants, z dala od centrum. Banki oraz sklepy telefonii komórkowej straciły okna, śmietniki przyciągnięto na środek ulicy. Niemal zawsze na miejscu prowadził ktoś z demonstracji by upewnić się, że żaden z protestujących nie zostanie przejechany przez samochód, oraz że nic innego nie zostanie zniszczone.

Po nie więcej niż dwóch minutach rozległ się huk syren a niebieskie migające światło zamigotało na wieczornym niebie odbijane od ścian budynków. Ludzie zaczęli biec, ale anarchiści wznieśli w górę dłonie, w których teraz znajdowały się młotki, pręty, butelki czy koktajle mołotowa zatrzymując odwrót. Śmietniki zostały wkomponowane w barykady i podpalone a ludzie ruszyli by ich bronić.

Ponad połowa protestujących została odcięta przez atak furgonetek – manewr bardziej psychologiczny niż cokolwiek innego – mimo to poza barykadami pozostało około 200, w większości zamaskowanych anarchistów. Minutę później policja zaatakowała na poważnie, taranując baner trzymany przez odważnych niezamaskowanych protestujących, którzy próbowali w ten sposób powstrzymać ich natarcie. Dotarli w ten sposób pod samą barykadę. Oddziały prewencji wyskoczyły z pojazdów, z pałami w dłoni i w tym momencie rozpoczął się odwrót. Niektórzy z anarchistów próbowali namawiać do czynnego bezpośredniego oporu, rzucono wiele przedmiotów, spowalniając awansującą policję, ale na większej ulicy tłum jednoznacznie wycofał się, w końcu puszczając się biegiem gdy policja przedarła się przez barykady i rozpoczęła kolejne natarcie furgonetkami.

Połowa anarchistów udała się na prawo, w kierunku dzielnicy mieszkalnej z wąskimi uliczkami a połowa na lewo w stronę torów kolejowych, do strefy gdzie znajduje się dużo budów i przejść nie możliwych do przejścia pojazdom.

Gdy tylko znal-eźli-azły się w tych miejscach, zaraz przestali biec a zaczęli bronić ulic, blokując drogę płonącymi śmietnikami oraz w kilku przypadkach zaparkowanymi w pobliżu motocyklami. Inni zaczęli podnosić kamienie. Mimo, że wydarzenia były nieco chaotyczne, atmosfera była inspirująca. Uczestniczący w zamieszkach dbali o wzajemne bezpieczeństwo, komunikowali sobie pozycje policji oraz najlepsze miejsca na barykady, oraz kiedy a kiedy nie należy je podpalać. Anarchiści ciągle silili się by zapobiec panice oraz ograniczyć odwroty do sytuacji gdzie jest to naprawdę konieczne. W biegu odwracali się by dojrzeć co robi policja, by móc to zakomunikować towarzyszom. Ci, którzy rzucali kamieniami w sposób, który mógłby ranić towarzyszy byli karceni, w jednym wypadku ktoś zagasił podpalany śmietnik by wytłumaczyć, że powinien on znajdować się na barykadzie a nie w środku tłumu. Wielu sąsiadów wiwatowało z balkonów, lub obrażało policję. Z sąsiedzkich strat to kilka motocykli, które trafiło na barykady oraz samochód, który stracił szyby gdy pechowo dostał się w krzyżowy ogień. Mimo tego w atmosferze tego wydarzenia, dało się odczuć o wiele lepsze niż na 1go maja podejście ludzi, solidarność, szacunek i spokój.

Po tym rozpoczął się długi okres bitew ulicznych z policją. Broniono barykad, czasem opuszczano, czasem zdobywano ponownie. Niektóre natarcia udawało się powstrzymać, inne doprowadzały do tymczasowego odwrotu. Po kilku minutach ciszy, tłum wolał przesunąć się dalej niż ryzykować zostanie otoczonym przez policję. Kilka razy podzielone grupy spotykały się, kilkukrotnie na samym Carrer de Sants – pod samym nosem kolumn prewencji.

Po sporej kampanii przeciwko używaniu gumowych kul (rodzaj twardej gumy dużego kalibru, która spowodowała utratę wielu oczu, śledzion, płuc i innych organów na ulicach Barcelony, i może spowodować również śmierć), ta broń do kontroli mas została niedawno zdelegalizowana. Podczas zamieszek, policja użyła kilku nowych zabawek, choć bez armatki wodnej(nie możliwa do zastosowania w wąskich uliczkach). Ich nowe mniej śmiercionośna broń, nazywana pieszczotliwie „precyzyjny-strzelec”, strzela również typem kul gumowych, z zakończonej gładko sprężystej gumy wielkości piłeczki ping-pongowej. Przy uderzeniu, powoduje ekstremalny ból i sprawia, że członki drętwieją. Wystrzela się je z broni podobnej do MP5. W użyciu było również dźwiękowe działo LRAD.

W przeciwieństwie do hiszpańskiej hałaśliwej, skorej do przemocy, niebezpiecznej Guardia Civil, katalońska Mossos d’Escuadra jest jedną z bardziej zdyscyplinowanych, najlepiej wyszkolonych oddziałów prewencji w Europie (w zupełnie innej lidze niż osadniczych stanach w USA, gdzie policja jest mniej szkolona w technikach kontroli tłumu i w trudnych sytuacjach szybko sięgają po środki wojskowego przymusu, przy pomocy National Guard, RCMP, itp.). 26 maja ten trening był widoczny. Wszystkie ataki policji były zdyscyplinowane, napotykając zagorzały opór jednostki zatrzymywały się równocześnie nie pozostawiając nigdy odizolowanych grup policjantów. Wspomagani przez helikopter, nigdy nie zostali zaskoczeni atakami z różnych stron w tym labiryncie wąskich uliczek, a od czasu do czasu gdy byli zmuszeni do odwrotu przez ciężkie ataki, powracali do najbliższego skrzyżowania i korzystając z ochrony jaką dają im furgonetki rzucali granatami hukowymi, strzelali „precyzyjnymi strzelcami” i LRADem. Nawet w tych warunkach, zamaskowanym anarchist-k-om udało się atakować, popychając śmietniki przed sobą, używając prowizorycznych tarcz. Tym nie mniej nierówność w użytych materiałach była oczywista i dało się ją odczuć.

W końcu Mossos natarło w sposób systematyczny, ulica po ulicy. Ruszyli pieszo, z pałami i bronią gładkolufową, wspierani przez LRAD i furgonetki za nimi. Na wszystkich wystarczająco szerokich ulicach furgonetki były efektywne w przerywaniu linii oporu i powodowaniu odwrotu. Kiedy w tłumie zaczęły kończyć się kamienie, materiał do palenia a coraz większa liczba ludzi krzyczała, kulała lub byłą niesiona po byciu trafionym nowymi gumowymi kulami, przyszedł czas na odwrót, zwłaszcza, że policja nigdy nie dała ludziom czasu na dozbrojenie się. W pewnym momencie część czarnego bloku, już teraz podzielonego na co najmniej 4 grupy, wycofała się do jednej z dużych ulic przecinającej Sants. Wykorzystali okazję by zdemolować jeszcze kilka banków, ale szybko Mossos znalazło ich i posłało kolumnę furgonetek, która przedarła się z impetem przez ulicę zmuszając anarchistów do ucieczki. Gdy znaleźli się oni w strefie dużych ulic, blok rozwiązał się.

Mossos często używa pustych furgonetek aby rozpędzać tłumy i sprawić wrażenie, że jest ich o wiele więcej. Nie jest jednak możliwe w danym momencie ocenić czy samochód pędzący w stronę tłumu jest pusty, czy jest w nich kilkunastu policjantów gotowych do skoku. A kiedy nadjeżdżają 4 albo 10 naraz, nie jest to loteria w którą może grać każdy, chyba że bardzo duży albo najlepiej przygotowany blok.

Mossos mieli ogromną liczbę agentów poruszających się pieszo i w furgonetkach, zajmujących się różnymi blokami a także przepychając tysiąc-osobowy protest z powrotem w kierunku Placa Espanya, uniemożliwiając im dołączenie do walczących ludzi z zamaskowanymi twarzami. Podczas tej operacji zaatakowali też biura gazety z ruchu, La Directa, rozbijając w nim szyby.

Koniec końców tylko dwie osoby zostały aresztowane tego dnia, choć spodziewane są kolejne aresztowania. Walki uliczne były kluczowym elementem, podnosząc cenę jaką musi zapłacić miasto za eksmisję ukochanego centrum społecznego, ale o wiele większą wartość niż szkody materialne ma zagorzały opór stawiany policji i lekcje taktyczne z niego płynące.

DZIEŃ DRUGI

Na wtorek, 27 maja, została zwołana hałaśliwa demonstracja pod siedzibą władz w Sants. Spontanicznie zorganizowano również zgromadzenie kiedy ciężka maszyneria zaczęła demolować Can Vies.

Z tego miejsca sprawy wymknęły się spod kontroli. To tylko częściowe podsumowanie wydarzeń. Najważniejsze cechy charakterystyczne tego dnia to fakt, że dzień wściekłości nie skończył się w poniedziałek, przełamana została bariera psychologiczna pomiędzy pierwszym a drugim dniem, rozszerzenie w czasie, którego nie pamięta żaden z towarzyszy, który urodził się po czasach dyktatury, nawet w Barcelonie, oraz że organizowano się spontanicznie dzielnica po dzielnicy.

Około 9 wieczorem demonstracja w Sants zaatakowała okupowany teren Can Vies. Podpalono jeden z buldożerów biorący udział w rozbiórce. Mówi się, że buldożer płoną przez 4 godziny. Towarzysze w Sants zabarykadowali Carrer de Sants, jedną z głównych ulic w dzielnicy gdzie przez kolejne godziny płonęły barykady i toczyły się walki z policją.

Towarzysze w pobliżu centrum zablokowali Paral-lel – jedną z głównych arterii miasta. Towarzysze w górnej części miasta zaatakowali centralne biuro CiU, partii rządzącej obecnie w Katalonii i Barcelonie, barykadując również główne ulice w okolicy skrzyżowania Diagonal i Pg. De Gracia. W dzielnicach Gracia i Sant Andreu, grupy zamaskowanych ludzi buszowały po ulicach i ustawiały barykady. Gazety mówiły o zamieszkach mających miejsce od północy w tych dzielnicach jak i w Clot, Poblenou, Nou Barris i Paral-lel. Atakowano banki, płonęły śmietniki i inne przedmioty. Trudno o dokładne liczby, było co najmniej kilkanaście aresztowań i tyle samo ludzi zidentyfikowano drugiego dnia.

Policja utrzymuje, że drugiego dnia 53 śmietniki zostały spalone (jest to prawdopodobnie zaniżona liczba). Siły prewencyjne z całej Katalonii zostały sprowadzone do Barcelony. Całą noc nad mistem latały policyjne helikoptery z halogenami poszukując ludzi sprawiających problemy. Syreny policji i straży pożarnej pędzącej z jednego końca miasta na drugi było słychać do 3 rano.

Dzisiaj(28.05) wzywa się do wieczornych protestów w Sants i co najmniej 9 innych miejsc w Barcelonie, tak jak i 21 miastach i miasteczkach w prowincji Barcelona, 6 miastach i miasteczkach w Katalonii(gdzie teoretycznie nie powinno być prewencji), oraz w Valencii, Gamonal(burgos) i Palma de Mallorca.

Zobaczymy czy walki będą miały swoją kontynuację trzeciego dnia i czy ludzie, którzy do tej pory nie brali udziału dołączą, choć napięcie da się odczuć głęboko w mieście i wielu ludzi, nawet głosujących na rządzącą partię konserwatywną, są wściekli na latające nad głowami helikoptery, uczucie oblężenia, oraz za eksmisję centrum społecznego.

Jeśli rewolta ulegnie poszerzeniu, można spokojnie założyć, że towarzysze będą cieszyć się z akcji solidarnościowych w innych krajach.

DZIEŃ TRZECI

Jeśli kroniki niedawnych wydarzeń w Barcelonie zmieniły się w podsumowania, a podsumowania stają się coraz krótsze, wcale nie oznacza to, że zanikają aktywności, wręcz przeciwnie.

Dziś, w rozmowach pomiędzy przyjaciółmi powtarzało się coś co można nazwać insurekcjonalnym zdrowym rozsądkiem: Dziś jest dzień kluczowy. Zamieszki dzień po dniu nie mają precedensu w Barcelonie od zakończenia dyktatury. Teraz, jeśli uda się kontynuować trzeci dzień, będzie szansa na rozszerzenie. W innym wypadku spokój zostanie przywrócony do większego protestu przewidywanego na sobotę, polityka jak zwykle z zamieszkami czy bez.

Do zmroku, górowała normalność, choć w całym mieście dyskutowano na temat wydarzeń. Wieczorem ludzie spotkali się w wielu dzielnicach. W Nou Barris, potencjalnie rebelianckiej proletariackiej strefie, ciężkie siły policyjne uniemożliwiły zgromadzenie. W Sant Andreu, zgromadzenie zablokowało główną ulicę płonącymi śmietnikami. Ludzie z większości innych dzielnic udali się do Sants, prawdopodobnie ułatwiając nieco policji pracę, dając jednak wielu niedoświadczonym, lub biorącym po raz pierwszy w czymś takim udział (i może nie gotowych by przejąć swoje dzielnice) szanse na uliczne doświadczenie.

Może około 5000 ludzi przemaszerowało, mimo deszczu, z Pl de Sants w stronę Pl. Espanya, odmawiając rozejścia się mimo ogromnej mobilizacji policyjnej. Zaczęły się starcia i po raz drugi w historii Mossos d’Escuadra użyła gazu łzawiącego. Szybko przejęli Carrer de Sants, ale musieli walczyć za każdym rogu ulicy by dostać się głębiej w otaczające osiedla. Walki uliczne zostały zdecentralizowane, grupy biorące w nich udział liczyły od 50 – 500 osób. Mniej młotków, prętów i koktajli mołotowa było widocznych trzeciego dnia, obiektów zdatnych do rzucania nie było wiele, poza momentami gdy grupy napotykały kontenery ze szkłem albo budowy. Na jednej budowie, na Placa Farga, gdzie znajdował się eksmitowany kilka lat temu squat, ludzie walczyli około pół godziny, zmuszając policję do odwrotu i podjęcia próby od strony innej ulicy. Sąsiedzi podawali zamaskowanym ludziom silne petardy do użycia przeciw policji. Zamieszki trwały od 9:30 do po północy.

Wielu sąsiadów wiwatowało i uderzało w garnki i patelnie, inni okazywali niezadowolenie i nawet rzucali przedmiotami w protestujących (zazwyczaj tylko w przypadkach wzniecania pożarów w wąskich uliczkach).

W większości innych miast, akcje solidarnościowe miały raczej spokojny przebieg, choć zamaskowani ludzie pojawili się w kilku miastach atakując biura partii rządzącej i paląc śmietniki.

Jest kolejne wezwanie na dziś(29.05) i piątek wieczór, oprócz wielkiego protestu zaplanowanego na sobotę. Ludzie są zmęczeni i w wielu przypadkach ranni, ale prewencja też znajduje się na skraju wytrzymania. Okaże się czy rewolta rozszerzy się na ludzi uprzednio nie biorących udziału i stanie się powstaniem.

Około 40 osób zostało aresztowanych a wielu jeszcze należy się spodziewać w oparciu o policyjnę analizę materiałów filmowych. Wielu towarzyszy zostało również zidentyfikowanych i poddanych biometrycznej fotografii. Z drugiej strony praktyka zatrzymywania ludzi filmujących czy robiących zdjęcia podczas zamieszek stała się bardziej obecna.

Opublikowano z datą 28 maja:

http://en.squat.net/2014/05/28/riots-in-barcelona-after-can-vies-eviction/